Przeczytałem całą dyskusję, i pozwolę sobie wkleić garśc moich przemyśleń:
Ile razy widzieliście drużyny harcerskie, które ubrane w polskie camo stylizowały się na wojsko? Drużynowy (niekoniecznie w czerwonym berecie) krzyczał na harcerzy. Największym szpanem każdego zastępu było posiadanie repliki broni. Drużyna zaś nosiła dumne miano "special force" czy "navy seal".
Zanim zacznę się rozwodzić nad tą kwestią proponuję zajrzeć do źródeł - pisownia oryginalna, skróty mojego autorstwa:
Ksiądz Jan Zawada "Czuj Duch - Szesnaście gawęd obozowych o idei skautingu"
Kraków 1913 - Nakładem G.Gebethnera i Spółki.
"Jakim skaut jest żołnierzem?"
[...]
Ludzie powierzchowni, o zbyt gorących temperamentach, nieraz wmówić w was, że wasze ćwiczenia robią z Was wojskowych [...]
Jasne jest dla każdego, chcącego na seryo zastanowić się nad, że jeżeli w wojsku z dorosłych żołnierzy złożone, z ludzi w sile wieku i u szczytu wytrzymałości - więcej ginie z wycieńczenia, niewygód i chorób, aniżeli od broni, to w wojsku złożonem z chłopców od 14 do 18 lat procent ten byłby zatrważająco większy. Pomoc istotnie skuteczna takiego wojska byłaby niewielka - brak siły, wzrostu i rozwagi uczyniłyby ze 100 chłopców wartość 20 żołnierzy - a strata dla narodu z użycia niewyroslych ludzi do obrony wojskowej byłaby nieobliczalna. I dlatego poważni i uczciwi politycy, dbali nie o doraźny efekt, ale o przyszłość narodu nigdzie i nigdy na taki szalony eksperyment się nie porywają, żeby chłopcami zastępować siły wojskowe. Więc o tem na seryo wcale mowy być nie może, byście w razie wojny istotnie jako wojskowi się liczyli. Głównem zadaniem chłopców w czasie wojny jest zastąpienie brakujących rak do pracy, aby normalne życie w kraju nie stanęło, gdy całą ludność zdolną do noszenia broni, armia powoła [...] Pewna bardzo ograniczona liczba starszych i wyjątkowo wyrobionych chłopców może się przydać do służby pozaliniowej i ordynansowej.
Nie można się tu powoływać na przykład obrony Mafekingu: w jednej wiosce oblężonej oczywiście, że i najmniejszy chłopiec może się liczyć, jeśli potrafi coś pomóc: choć cała ludność jej zginie - przedłużenie obrony danego punktu może całości narodu wyjść na pożytek: uogólniać tego niepodobna.
[...]
Tu tylko podkreślę jeszcze jedno - największe niebezpieczeństwo zapoznania przez was tej prawdy: łatwo się dacie unieść złudzeniu, że nauczywszy się trochę strzelać, musztrować i postępować w linii tylaryerskiej - już umiecie co potrzeba dla wojska, i gdy przyjdzie czas, kiedy naprawdę służbę wojskową odbywać będziecie musieli - będziecie do niej w stosunku zblazowanego młodzieńca, który "wszystko to już umie", tym czasem dla prawdziwej przydatności w armii, nie będziecie umieli nic, lub prawie nic.
Nic nie jest taką szkodliwą przeszkodą do nauczenia się czegoś, jak blagierskie przekonanie, że się to już umie; a do tego prostą drogą zmierza robienie ze skautingu szkoły wojskowej.
Weżcie tylko jeszcze raz pod uwagę - że jeśli tylko byłoby możliwe uczenie chłopców sztuki wojennej i gdyby dawało widoki poważnych korzyści, wszystkie państwa dawno to by wprowadziły i miałyby dwa razy, trzy razy liczniejsze armie.
[...]
A tymczasem skaut ćwiczy swą sprawność wszechstronnie: przyda mu się ona znakomicie w służbie wojskowej, niezawodnie dobry skaut będzie w krótszym czasie doskonałym żołnierzem, niż ktokolwiek, kto nie przechodził służby skautowej, a to dzięki wyćwiczeniu fizycznemu i moralnemu. Ale pozatem dobry skaut będzie dobrym pracownikiem na każdym polu, i dlatego w Anglii skauci są tak rozchwytywani na każdej posadzie.
Ale będzie to miało miejsce tylko dopóty, dopóki skauci nie będą zaniedbywali wszechstronności swych ćwiczeń, a zwłaszcza moralnego tonu i moralnego wyrobienia, jakie im prawo skautowe wskazuje i jakiego środowisko skautowe wymaga.
I dlatego nie ma niebezpieczniejszego wzoru dla skautingu, niż środowisko wojskowe.
Zastanówcie się na tym, jak szkodliwy wpływ taki wzorzec musi wywrzeć. Wszak środowisko wojskowe jest tak jednostronnie skupione na sprawności fizyczno-militarnej, ze nie do zawsze słusznych wymagań tej sprawności, dostosowało nie tylko swoje obyczaje, ale tez i kodeks moralny. [...]
Jednostronne zajęcia tego środowiska wyłącznie sprawnością fizyczno- fachową prowadzi do zaniedbania sil moralnych, które nawet o powodzeniu oręża jednak decydują wbrew wszelkim wysiłkom przemocy, jak tego historya niejednokrotnie dowodzi.
Wiecie jak osławiony honor wojskowy daleki jest od wesołości skautowej - pogodnej jasnej, bo przede wszystkim czystej. Tak więc nie można w atmosferze środowiska wojskowego wychowywać skautów. Bo jeśli skaut jest żołnierzem, to nie w znaczeniu rzemieślnika sztuki wojennej, ale jest żołnierzem ducha, który i sztukę wojenną potrafi zdobyć i zaprząc w wyższą służbę o odrodzenie tej ziemi."
Tyle klasyki - piękne prawda?
Teraz wersja skrócona (akurat hehe) - Harcerstwo to nie wojsko.
Nasi wychowankowie to nie "koty". Nie każemy im robić pompek za przewinienia. Nie każemy im biegać z plecakiem. Naszym celem jest WYCHOWANIE (wg norm zawartych w Statucie i Prawie Harcerskim). Jeśli zaś stosujemy wojskowy dryl, świadczy to tylko i wyłącznie o naszej słabości jako wychowawców. Bo respekt i szacunek mamy wyrabiać naszym autorytetem i przykładem osobistym a nie banalnym: padnij!
Dodatkowo: drużynowy, który realizuje program tylko i wyłącznie na styl wojskowy, to przeważnie człowiek, który nie miał skąd czerpać innych wzorców. Dryl wojskowy daje gotowe rozwiązania. Daje też łatwe rozwiązania. Ale nie dla ruchu harcerskiego. Większość rzeczy, która wiąże się z wojskiem stanowi zaprzeczenie naszego Prawa Harcerskiego. Od widzenia w bliźnich wroga, a nie brata, po brak szacunku dla przyrody (który żołnierz zwraca uwagę na życie krzaczka, kiedy ma się zamaskować?).
Ktoś pewnie zakrzyknie: A co z Szarymi Szeregami? Harcerstwo było przez pewien okres militarne, a raczej musiało mieć militarny PROGRAM bo to wymógł na nim czas. Czas wielkiej tragedii. Dla kraju, jak i dla tych którzy w tym czasie żyli (poczytajcie drodzy militaryści wspomnienia tych ludzi - jaką tragedią było dla nich angażowanie młodzieży w walkę). Zgodzicie się, że dzisiejsza walka wygląda zupełnie inaczej, ergo: innego rodzaju służby wymaga od nas teraz Ojczyzna.
Przewiduję też inny głos, który zakrzyknie: "Ale za to będziemy dobrymi żołnierzami!". No cóż - o ile wiem to wojsko (i nie tylko wojsko) nie potrzebuje ludzi, którzy umieją strzelać z broni, ani takich którzy przyjdą tam nauczeni jak wygląda karabin, czy wręcz z miłością do karabinu. AFAIK takich wogóle odrzuca się na komisji. Za to potrzebuje ludzi, którzy znają kilka języków. Dobrych menadżerów. Techników.
Jeśli zaś naprawdę ktoś chce realizować się militarnie to są inne organizacje, które mają to zapisane w swoich celach, np. Sokół.
Pamiętajmy: wojsko potrzebuje ludzi wysportowanych, umiejących podejmować decyzje i myśleć samodzielnie, a także z olbrzymim pokładem wartości. To wszystko zapewnia zwykła, dobra, harcerska praca. Bez biegania z atrapą karabinu.
Tym bardziej, że strzelanie, czy udawanie strzelania polega na tym, że po drugiej stronie jest ktoś do kogo się strzela. Czyli wróg. Czyli nie brat, prawda?
No dobra - będzie cytat z BP
"Jako oficer sympatyzuję z jednym z moich kolegów, który powiedział, że woli rekrutów, którzy nigdy nie byli musztrowani, niż tych których określa mianem w pół upieczonych bułeczek, które muszą być "odpieczone", ugniecione i upieczone na nowo, zanim staną się jakkolwiek przydatni jako żołnierze."